Kernow, Corneu, Cornwalas, Cornwall - czyli Kornwalia

Krajobrazy Kornwalii:




Przy okazji - to najbardziej treściwa charakterystyka lokalnych dróg.

A teraz fotostory:



To be continued... ;-)

British Fireworks Championships 2008, Plymouth

Po raz 12. odbyły się w Plymouth zawody brytyjskich mistrzów fajerwerków. O tytuł i względy tłumnie zgromadzonej publiczności walczyło 6 zespołów. Każdy z nich przedstawił dziesięciominutowy program. Pokazy trwały dwa dni, we wtorek 12. i środę 13. sierpnia. Pierwszy set rozczarował mnie, drugi zachwycił. A finalna konkluzja -znów doceniłem Polskę. Fajerwerki z okazji wianków, Sylwestra czy Światełka do nieba w niczym nie ustępują brytyjskim mistrzostwom.

Zdumiewa mnie za to brytyjska tendencja organizowania różnych imprez plenerowych: pokazów fajerwerków, air show bądź rozmaitych festiwali, w dni robocze.

Deszcz zlitował się nad nami, w czasie pokazów nie spadła ani kropla!

Kilka zdjęć z finałów:




A gdyby ktoś chciał obejrzeć video, nieoceniony YouTube służy swymi zasobami (przełączcie koniecznie na "watch in high quality"!):

http://www.youtube.com/watch?v=M32cXTi8Op4

English Summer

Dla przypomnienia sobie, że czasami BYWA tu słoneczna pogoda. Choć trudno w to uwierzyć po 20 dniach deszczu...

My world z second handu - snapshots cz. 3, Londyn

Southbank Book Market (swoją drogą, jedno z największych "zagęszczeń" języka polskiego słyszanego na ulicy):




A na zakończenie części londyńskiej drobna zagadka dla znawców Londynu - gdzie to, i co to?


In memory of...


Obiecałem tropić ślady pamięci o Polsce i Polakach, otóż więc i następny:


Tablica ta znajduje się w Katedrze Westminsterskiej w Londynie, wisi tuż nad klęcznikiem królowej.











I jeszcze rzut okiem na imponujące i piękne neobizantyjskie wnętrze katedry:

Industrial Disease

Tytuł tego postu zaczerpnąłem od Dire Straits i utworu z ich płyty Love Over Gold. Są tam takie słowa:

"And I go down to Speakers' Corner, I'm a-thunderstruck, they got free speech, tourists, police in trucks. Two men say they're Jesus; one of them must be wrong. There's a protester singing, and he's singing a protest song..."

Wielka Brytania wciąż odkrywa przede mną swe paradoksy. W angielskich kościołach pustki, po pustych nawach hula wiatr, z rzadka otwierane świątynie pooddawane są we władanie najróżniejszym wspólnotom, a często zlikwidowane i zamienione w puby. Natomiast w Hyde Parku religia króluje. Każda. Jakiejkolwiek by orator nie głosił doktryny, prawie zawsze znajdzie adwersarzy. Zaś emocje dyskutantów nijak się mają do rzekomej brytyjskiej flegmatyczności.
Jednakże "łaska pańska na pstrym koniu jeździ" - jednych otacza tłum słuchaczy, inni swe najdziksze herezje muszą adresować w powietrze. Tak oto, w praktyce, objawia się charyzma.
Zmierzyłem, że nawet najzajadlejszy peror skupia na sobie uwagę przechodniów najwyżej przez kwadrans - czy to aby nie za mało, by zbawić świat?
W filozoficzno-religijnych dysputach z drabiny nadspodziewanie chętnie biorą udział hamburgerożercy, dla których jedynym bóstwem jest $/£/€, zaś świątynią - shopping center. Czemu to akurat religia jest tak nośnym tematem, a nie ochrona wielorybów albo edukacja najmłodszych? Pop-kultura, pop-corn i pop-religia tworzą naszą pop-postmodernistyczną pop-cywilizację.

Warto wiedzieć, że oprócz anonimowych trolli, na Speaker's Corner dyskutowali także Karol Marx, Włodzimierz Lenin czy George Orwell. Mam nadzieję, że zdjęcia z poprzedniego wpisu choć częściowo oddają atmosferę miejsca.

Jesus is Lord - snapshots cz. 2: Speakers' Corner, Hyde Park, Londyn







Więcej o tym interesującym miejscu w Wikipedii (oraz następnym wpisie).

Royal Navy (w szyku bojowym)

Brytyjska armada w szyku bojowymW Plymouth znajduje się największa w zachodniej Europie baza marynarki wojennej. Oraz jedyna brytyjska stocznia zdolna remontować łodzie podwodne o napędzie atomowym.

Chociaż Wielka Brytania pogrąża się w recesji gospodarczej, a kolejne grupy zawodowe za pomocą strajków domagają się podwyżek, rząd brytyjski właśnie podjął decyzję o budowie dwóch olbrzymich lotniskowców. Jak donosi The Times:

The Royal Navy was promoted into the maritime superleague when ministers signed the long-awaited contract for two 65,000-tonne aircraft carriers. They will be the second biggest of their kind in the world, each the size of the QE2. Only the American Nimitz Class aircraft carriers, at 90,000 tonnes, have a more impressive tonnage. The Ministry of Defence went ahead despite a stretched defence budget and murmurings about the near £4 billion price tag and the wisdom of building such huge warships.

BBC uzupełnia:

Seven UK firms have won contracts totalling £91.5m to build parts for the Navy's two new aircraft carriers. The Ministry of Defence signed contracts to build the 919ft (280m) long carriers, the biggest in the UK's history. Each will be capable of carrying up to 40 planes and will eventually carry the new Joint Strike Fighter aircraft.


Wspomnianą bazę oraz atomowe łodzie podwodne doskonale widać na Google Maps. (A jako całkiem odrębną ciekawostkę, proponuję obejrzeć Izrael w Google Maps...)


View Larger Map

Never in the...






Rozwiązanie zagadki z poprzedniego postu: to pomnik poświęcony pilotom RAFu (nietypowo sfotografowany ;-) ).


A na pomniku pamiętny cytat z Winstona Churchilla:

Never in the field of human conflict has so much been owed by so many to so few.


No i oczywiście wśród aliantów JEST wymieniona Polska.
Niniejszym rozpoczynam tropienie polskich śladów w Plymouth i okolicach.


Snapshots - cz. 1





Zagadka dla domyślnych - kto/co jest na zdjęciu?

God save the Queen

God save the Queen w hymnie Zjednoczonego Królestwa to chyba jedyne religijne odniesienie w życiu współczesnego Brytyjczyka. Niezależnie czy anglikański, czy katolicki, czy dowolny inny, kościół nie przyciąga na mszę każdorazowo więcej niż kilkoro emerytów. Co ciekawe, w 250-tysięcznym Plymouth znajdują się kościoły chyba wszystkich możliwych wyznań, włącznie ze świadkami Jehowy, scjentologami, a nawet lożą masońską! Nie namierzyłem wprawdzie jeszcze meczetu ani synagogi, ale to zapewne tylko kwestia czasu. Któregoś razu odbędę wyprawę fotograficzną tropem świątyń rozmaitych wyznań.

Swoją drogą, uczestniczywszy już w kilku mszach, nie dziwię się dlaczego miejscowa religijność jest w zaniku. Najbardziej zapyziały parafialny kościół na polskiej prowincji jest oazą i zdrojem napełniającym wiernych duchowością i miłością bliźniego. Najbardziej karykaturalny proboszcz, skupiający się wyłącznie na wypominaniu z ambony skąpstwa Kargula, jest pełnym werwy kaznodzieją i duszpasterzem z powołania - gdyby odnieść to do brytyjskich form i standardów. Okraszonych nieśpiewalnymi pieśniami i nieznośnym patosem leksykalnym. Ku zdumieniu, wcale nie lepiej bywa na mszy w klasztorze, przekształconym zresztą bardziej w park rodzinnych atrakcji, niż miejscem jakiejkolwiek kontemplacji.

Rain Man

Obserwując panującą od tygodnia pogodę, przypomina mi się film "Forrest Gump" i sceny w Wietnamie, gdzie bohater poznał wszystkie rodzaje deszczu:

One day it started raining, and it didn't quit for four months. We been through every kind of rain there is. Little bitty stingin' rain... and big ol' fat rain. Rain that flew in sideways. And sometimes rain even seemed to come straight up from underneath.

Dokładnie tak jest właśnie w Plymouth. Plus porywisty wiatr i zupełnie nie lipcowa temperatura. Wypisz, wymaluj polski listopad. Parasolka nic nie daje. Zobaczywszy któregoś szczególnie wietrznego dnia trzecią na odcinku stu metrów połamaną parasolkę porzuconą na chodniku , poddałem się i zamieniłem swoją na przeciwdeszczową kurtkę. Niewiele daje, ale przynajmniej nadal mam sprawny parasol. Zaś z obiema rzeczami nie rozstaję się nawet w najbardziej upalny i słoneczny dzień.

Chavs & sharons

Każdego dnia powiększam swoje zasoby leksykalne. Ostatnio poznanymi słowami są: chav, w liczbie mnogiej chavs, rodzaj żeński to chavette, ewentualnie sharon. Męski odpowiednik to kevin.

Określenia te dotyczą specyficznej grupy nastolatków, całymi dniami wysiadujących stadnie w okolicach McDonalds'ów bądź na deptakach, odzianych przeważnie w sportowe ubranie i możliwie największą ilość błyskotek i tandetnej biżuterii (w przypadku sharons). Złośliwi mawiają, że pomimo sportowego stylu, jedynym sportem jaki faktycznie od czasu do czasu uprawiają, jest sprinting czyli uciekanie przed policją.
Nieco starsi i ciut zamożniejsi chavs zadają szyku Escortami albo Corsami (tutaj pod marką Vauxhall Nova), wyrychtowanymi całkiem wg stylu http://wiejskituning.pinger.pl/. O dziwo, nadal w modzie jest dawno już u nas zapomniane neonowe podświetlenie pod samochodem! Wielka Brytania to bardzo konserwatywny kraj...

Po obfitszą definicję pojęcia odsyłam do fantastycznego słownika Urban Dictionary.

Niestety, nikt potrafi podać mi etymologii tych słów.

Tattoo & piercing

Odnoszę wrażenie, pogłębiane zresztą każdego dnia, że Brytyjczycy to najbardziej oszpecony naród w Europie. W poprzednim wpisie zastanawiałem się jak Brytyjczycy odróżniają Polaka od Czecha. Dziś podaję prostą metodę na odróżnienie obcokrajowca od native'a - brak tatuaży i kolczyków.
Oba rodzaje "ozdób" noszą tu praktycznie wszyscy, niezależnie od wieku i urzędu. Są powszechnie widywane na sprzedawcach w sklepach, na kierowcach autobusów, barmanach, kelnerkach etc. Ideałem jest wersja maxi, ewentualnie hardcore. Pocieszać się można, że w przypadku brytyjskiej płci żeńskiej ów "tuning optyczny" nie odbiera jej za wiele uroku. W Polsce zwana "piękną", tu z pięknem i urokiem ma niewiele wspólnego, nie ma więc jej czego ubywać...

Where do you come from?

Mimo wszelkich wysiłków - połykania początkowych i końcowych sylab, żucia jednocześnie trzech gum w trakcie rozmowy, używania slangu rodem z doków Devonportu oraz mówienia w tempie odwrotnie proporcjonalnym do zawartości treści w treści, nadal miejscowi bezbłędnie wyczuwają we mnie przybłędę. Pada sakramentalne Where do you come from? Odpowiadam zgodnie z prawdą, a wówczas prawie zawsze dowiaduję się, że gdzieś tam w sąsiedztwie pracują inni Polacy. Co ważne, dominuje neutralno-pozytywne nastawienie miejscowych. Dopowiadają po chwili, że oprócz Polaków pracują także Czesi oraz Litwini. Zainteresowało mnie jak odróżniają Polaka od np. Czecha. Po dłuższym namyśle stwierdzają, że faktycznie, nie potrafią odróżnić. Czyli biały obcokrajowiec w Wielkiej Brytanii, mówiący "dziwnym" językiem, to na pewno Polak.

Fat Mamas (& Big Daddies)

Jedno z pierwszych pozytywnych spostrzeżeń koleżanek z naszej grupy: w tym kraju można pozbyć się wszelkich kompleksów na tle swojej (nad)wagi! Faktycznie, ulicami miast masowo przetaczają się najdziksze hybrydy człeko-szafy, człeko-wieloryba, człeko-czołgu, człekokształtne monstra i potwory. Napompowane do skraju możliwości ludziki rodem z szyldu firmy Michelin. Przy tym zdaje się panować zasada: maxi waga, mini strój. Na ich tle nasze nawet średnio szczupłe koleżanki wyglądają jak anorektyczki.

Powyższe spostrzeżenie było zarazem jednym z pierwszych negatywnych wrażeń męskiej części naszej grupy.

F-word

I znów komentarz na temat brytyjskiej kultury. Mawia się, że znakiem rozpoznawczym Polaka jest (nad)używanie słowa "kurwa". Tymczasem przeciętny Brytyjczyk - a więc taki podsłuchany w pracy, w autobusie, sklepie bądź na ulicy, używa słowa "fuck" częściej, niż my spójnika "i". Przypominają mi się z czasów szkolnych przestrogi nauczycieli angielskiego, żeby broń Boże nie używać tego słowa, bo jest bardzo bardzo brzydkie.
Kilka lat temu wpadł mi w ręce "Słownik wyrażeń z fuck", zdumiewająco obfity w treść. Wówczas zdawało mi się, że znakomita większość to zwroty cokolwiek wydumane, wręcz nieprawdopodobne. Teraz muszę przyznać rację autorom słownika. Okazuje się bowiem, że "fuck" doskonale pasuje do prawie każdego rzeczownika, przymiotnika, przysłówka, a nierzadko i czasownika. By nie wypaść z wprawy, daną umiejętność trzeba regularnie powtarzać. Brytyjczycy to bardzo sumienny naród...

Teatime

O godz. 17. zamyka się większość sklepów, o 17.30 miasto zamiera. Później hula tylko wiatr, rozrabiają mewy, jedynie w niektórych pubach oraz barach take-away (przeważnie "chińskich") czają się resztki życia. Nie zdążysz załatwić spraw w czasie lanczu albo pracujesz za daleko - czekaj do soboty, o ile akurat dany sklep w sobotę pracuje. Paranoja. System dla emerytów i bezrobotnych. A jednych i drugich w Plymouth pod dostatkiem. Plus młode matki z dziećmi, także na socjalu*.



* Młode matki żyją z państwowych zasiłków, nie pracują. Skala zjawiska jest na tyle duża, że rząd postanowił podjąć próby zaktywizowania tych kobiet i zachęcenia ich do powrotu na rynek pracy. Przeprowadzono badanie, w którym zadano im pytanie: jaka minimalna płaca skłoniłaby je do porzucenia zasiłku i podjęcia pracy? Odpowiedź - 2000 GBP. Poniżej się nie opłaca, bo żyjąc na zasiłku nie płacisz podatków, płacisz niższy czynsz etc. A 2000 GBP to - przynajmniej w Plymouth - całkiem niezła pensja. I pat trwa...


PS: T
eatime to kolejny archaizm we współczesnej Wielkiej Brytanii, takie odnoszę wrażenie. Nie spotkałem jeszcze żadnego tubylca, którego choć raz nakryłbym na piciu herbaty. Obszedłem wszystkie super i hipermarkety w mieście oraz tea shop. Kupienie liściastej herbaty, np. obecnej w Polsce, klasycznie brytyjskiej marki "Twinings", jest niewykonalne. Owszem, występuje w kilku odmianach, ale tylko w torebkach. Earl i Lady Gray zrozpaczeni wyemigrowali do Polski...

Purity

Za słownikiem Merriam-Webster:
Etymology:
Middle English purete, from Anglo-French purité, from Late Latin puritat-, puritas,purus pure from Latin
Date:
13th century
Najkrócej temat mógłbym skomentować dwojako: 1) pojęcie czystości jest dla przeciętnego Brytyjczyka czymś kompletnie archaicznym, lub: 2) czystość w Wielkiej Brytanii odpowiada standardom XIII, a nie XXI wieku.
Miesiącami niezamiatane niektóre ulice, niesprzątane śmieci na schodach przed własnym domem, śmieci przewalane wiatrem z kąta w kąt, śmieciarki jeżdżące wg sobie tylko znanego rozkładu, główne ulice popołudniami usłane pudełkami po kanapkach zjedzonych w czasie lanczu, a po weekendzie - upstrzone butelkami po wyżłopanym alkoholu. Do tego syf we własnym obejściu i domu - kuchenki, których dotknięcie grozi amputacją ręki wskutek zakażenia, nigdy nie czyszczone mikrofalówki, naczynia piętrzące się całymi dniami w zlewie, zaś zmyte - nie płukane z piany, od przypadku spuszczana woda w toalecie, nie mówiąc już o posprzątaniu "śladów", kłaki tamujące odpływ wody z wanny - tak powszechnie zachowują się brytyjskie lejdis i dżentelmeni AD 2008. Badanie przeprowadzono na niereprezentatywnej grupie mieszkańców Plymouth. Zdegustowanie - totalne. Docenienie polskich standardów - bezcenne!

Introduction czyli disclaimer*

Nie jestem aż tak pyszny, by zmuszać świat do podziwiania wykwitów mojego umysłu przekutych w słowo cyber-pisane. Potraktujmy zatem ten blog jako element autoterapii, mającej na celu zaprowadzić porządek w moich myślach i życiu ;) , ale przede wszystkim za podręczny notatnik, w którym spróbuję zapamiętać migawki z pobytu w innym kraju i innej kulturze**. Nie udało się prowadzić bloga w Chinach, może uda się w UK ;-)

* Wątpię, czy jest jakakolwiek dziedzina życia przeciętnego Brytyjczyka, w której nie napotka on choćby jednego disclaimera. Wygląda, że Anglicy dogonili tak wyśmiewanych przez siebie Amerykanów. 40% tych zastrzeżeń jest zwyczajnie niepotrzebnych, 20% - durnych , kolejne 20% wywołuje tylko uśmiech politowania, a ostatnie 20% poraża idiotyzmem (przynajmniej mnie, czyli tzw. "przeciętnego Polaka"). Cieszę się, że w Polsce jeszcze nie piszemy w instrukcjach mikrofalówek, że nie należy do nich wkładać kota albo kanarka.

** O ile głośne puszczanie bąków, bekanie bądź publiczne dłubanie w zębach można nazwać kulturą. Podobnie ze śmieceniem na ulicach. Wszystkie wspomniane zachowania to niestety widok tu powszechny i akceptowany, tzw. "norma kulturowa".