Teatime

O godz. 17. zamyka się większość sklepów, o 17.30 miasto zamiera. Później hula tylko wiatr, rozrabiają mewy, jedynie w niektórych pubach oraz barach take-away (przeważnie "chińskich") czają się resztki życia. Nie zdążysz załatwić spraw w czasie lanczu albo pracujesz za daleko - czekaj do soboty, o ile akurat dany sklep w sobotę pracuje. Paranoja. System dla emerytów i bezrobotnych. A jednych i drugich w Plymouth pod dostatkiem. Plus młode matki z dziećmi, także na socjalu*.



* Młode matki żyją z państwowych zasiłków, nie pracują. Skala zjawiska jest na tyle duża, że rząd postanowił podjąć próby zaktywizowania tych kobiet i zachęcenia ich do powrotu na rynek pracy. Przeprowadzono badanie, w którym zadano im pytanie: jaka minimalna płaca skłoniłaby je do porzucenia zasiłku i podjęcia pracy? Odpowiedź - 2000 GBP. Poniżej się nie opłaca, bo żyjąc na zasiłku nie płacisz podatków, płacisz niższy czynsz etc. A 2000 GBP to - przynajmniej w Plymouth - całkiem niezła pensja. I pat trwa...


PS: T
eatime to kolejny archaizm we współczesnej Wielkiej Brytanii, takie odnoszę wrażenie. Nie spotkałem jeszcze żadnego tubylca, którego choć raz nakryłbym na piciu herbaty. Obszedłem wszystkie super i hipermarkety w mieście oraz tea shop. Kupienie liściastej herbaty, np. obecnej w Polsce, klasycznie brytyjskiej marki "Twinings", jest niewykonalne. Owszem, występuje w kilku odmianach, ale tylko w torebkach. Earl i Lady Gray zrozpaczeni wyemigrowali do Polski...

No comments: